Sprawozdanie Praktyki nekromantyczne są zakazane w wielu krajach, grupach społecznych, potępiane przez wiele autorytetów i karane przez różne instytucje. Naszemu Kołu nie przeszkadza to jednak w odprawianiu tajemniczych rytuałów, mających na celu wskrzeszenie Tradycji Letnich Obozów. Rytuał taki może trwać parę lat. My jesteśmy w trakcie drugiego roku odprawiania go i w ramach dzisiejszych opowieści z krypty przytoczymy, jak poszedł nam etap w lipcu w Zakopanem na VIII Obozie Letnim pt. „Zastosowania równań różniczkowych”. Prawda jest taka, że nie jestem może najlepszym sprawozdawcą z tego, co działo się w samym Zakopanem, albowiem w pierwszym dniu obozu wciąż przebywałem w Krakowie na tajnej misji zbierania zakazanych składników, takich jak łzy dziewic trafionych piorunem o północy 29 lutego i tym podobne. Udało mi się jednak przybyć na miejsce akcji z tylko jednodniowym opóźnieniem. Ponieważ najciemniej jest zawsze pod latarnią, pojechaliśmy w to samo miejsce, gdzie rok temu - do ośrodka Burtek, wiedząc, że tam Zakon Promienistego Serca i jego dobrotliwi paladyni na pewno nie będą nas szukać. Tam też dowiedziałem się, że moi bracia i siostry przystąpili już do pierwszych części obrzędów. I tak, jedną wycieczkę w góry, po Czarny Kamień Plugastwa i Zła, mieli już za sobą. Szymon zdążył już przeprowadzić inkantację o problemie brachistochrony, która w starożytnym języku Indian Navajo miała otwierać drogę do krainy Zapomnianych Tradycji. Po nim Piotrek kontynuował, opowiadając nam o funkcjonale Mikusińskiego, co sprowadziło na Zakopane Mroczną Aurę Deszczów I Burz, która to miała nam służyć jako kamuflaż dla naszych plugawych działań przez resztę tygodnia. Ja przybyłem akurat w okresie przerwy, kiedy spokojnie pożywialiśmy się odpowiednio mrocznymi przekąskami. Gdy pozostawiłem moje bagaże (część z nich trzeba było pierwej ogłuszyć), przystąpiliśmy do dalszych rytuałów, kiedy to Anita - nasza najmłodsza stażem akolitka - przypomniała nam o okresie połowicznego rozpadu, który musieliśmy brać pod uwagę w naszych przygotowaniach - w końcu Tradycja mogła być już zapomniana tak długo, że mogła już pozostać tylko jakaś jej ułamkowa część, miast całości! Paweł, drugi młody kultysta, opowiedział nam o topografii Tatr i położeniu wszystkich zakazanych artefaktów, które musieliśmy w czasie całego tygodnia odzyskać. Wiedząc, że czeka nas ciężki tydzień, spędziliśmy resztę wieczora na ostrzeniu toporów, poświęcaniu małych owadów na naszym czarnym ołtarzu i podobnych przyjemnościach. Następnego dnia Aura Deszczów I Burz działała wyśmienicie, co, poza oczywistymi zaletami, miało też pewne wady - mianowicie problem w rozplanowaniu wyprawy po Pazur Vecny, antycznego lisza. Uzbrojeni jednak w peleryny, ciemne jak najczarniejsza noc, przemykaliśmy szlakami, a po Zakopanem niosła się wieść o dziesięciu upiorach. Misja zakończyła się pełnym sukcesem oraz brakiem strat z naszej strony, jednakże okupiliśmy to tak dużym wysiłkiem, że dalszą część inkantacji przełożyliśmy na dzień następny. Teraz postanowiliśmy jeno spożyć uniwersalne posiłki z naszego ośrodka - czy były to nóżki z kurczaka, czy z małych dzieciąt, nie wiedzieliśmy i dowiadywać się nie zamierzaliśmy. Następnego dnia Weronika i Marek planowali odprawić rytuał tak tajny, że nie mogli nas o nim poinformować wcześniej. Czekaliśmy z niecierpliwością, wiedząc, że może on bardzo zwiększyć naszą moc i potęgę. Następnego dnia okazało się, że naszą tajną misją jest coś, co zwykli ludzie żyjący pod jasnym słońcem nazywają „grą terenową". Dla nas oczywiście była to tylko przykrywka! Cztery drużyny ruszyły po ulicach Zakopanego, siejąc strach i zwątpienie w sercach maluczkich, patrząc na tajemnicze manuskrypty i notując coś zawzięcie na rogach uliczek, poszukując dziwnych kamieni, tajemniczych posążków, słupów z drewnianego żelaza i wielu innych ingrediencji potrzebnych każdemu szanującemu się nekromancie. Ostatecznie najwięcej składników odnaleźli Mroczni Piechurzy, czyli Piotrek z Basią, za co otrzymali koszu... MROCZNE SZATY CZARNEJ NOCY! Reszta nas otrzymała kubeczki (naczynia na krew), obrazki (magiczne malowidła) i pamiątkowe szkatułki (tajemnicze interplanarne pojemniki), więc nikt nie odszedł z pustymi rękami. Był to również jedyny dzień, kiedy moc Aury nieco zelżała i wróciliśmy do naszej kwatery głównej w w miarę suchym stanie. Korzystając z tego faktu uczyniliśmy kolejne części rytuału. Niżej podpisany opowiedział o zagrożeniach nekromancji, to jest o inwazji zombie na świat, zaś Jolanta przekazała nam zakazaną wiedzę o stabilności rozwiązań równań i ich powiązaniach z jakobianami i nawet ja nie jestem w stanie tu wymyślić jakiejś dowcipnej analogii do nekromancji ;) Nowy dzień miał być dniem wyprawy po Serce Zmarłego Rycerza na samą górę Giewont. Wiedzieliśmy, że patrole paladyńskie są tam silne, a uszy nam nieprzyjazne - czujne. Anita i Paweł pozostali w kwaterze, by regenerować siły nadwątlone przez naszą mroczną Aurę - jednakowo siekła ona tak naszych nieprzyjaciół, jak i nas samych. My zaś w połowie drogi stwierdziliśmy, że strugi deszczu mogą okazać się niewystarczającym kamuflażem i pójście na sam szczyt w pełnym składzie zbytnio zwiększa ryzyko przyłapania. Zatem ja i Basia powróciliśmy na Krupówki, by kupić pożywienie godne prawdziwie czarnych charakterów (pączki na ciepło, mmm) i, po powrocie do ośrodka dowiedzieliśmy się, że część drużyny wycieczkę w góry przedłużyła sobie, by zebrać jeszcze kilka artefaktów z okolicznych szczytów. Ach, zaprawdę, dzień to był naszego wielkiego sukcesu. Wieczorem obejrzeliśmy instruktażowy film o Burzy, by wiedzieć, jak pierwotne moce natury uwolniliśmy tego pierwszego dnia, by wiedzieć, z czym igramy. Wszyscy jednak zgodziliśmy się na to ryzyko, przyjeżdżając do Zakopanego. Wielcy Przedwieczni prowadzili nas w ten sposób przez całą resztę obozu. Czasami Aura nie pozwalała nam w ogóle opuścić kwatery. Czasami jej moc jeno niszczyła nasze morale na łeb, na szyję. Raz usiedliśmy nawet do szlachetnej partii w Heroes, gry królów prawdziwej, aby je odbudować czystą, nieskażoną rozrywką. Inkantacje końcowe przeprowadziła Weronika oraz Marek i rozwiewająca się tego przedostatniego wieczoru Aura powiedziała nam wprost, że nasze rytuały zakończyły się pełnym sukcesem, a Tradycja została wskrzeszona. Pozostawało wybrać rytuał, w którym największa ilość mocy się przelała - został nim wybrany referat mój o zombie właśnie - oraz po raz ostatni spróbować przekonać Marcina, że nie musi cały czas studiować zakazanych pism o antycznej sztuce równań różniczkowych. Następnego dnia, by zupełnie zmylić naszych wrogów, rozdzieliliśmy się, by każde z nas udało się na swoją własną wycieczkę w celach wyłącznie rekreacyjnych. I tak, Anita i Paweł powrócili do domu bez przygód, Szymon i Piotrek wyprawili się w najwyższe i najniebezpieczniejsze góry, gdzie wojowali ze smokami i przeszli do bardowskich pieśni, Marcin udał się za granicę, by odciągnąć wścibskie oczy Zakonu od nas, a reszta nas przeszła się dolinami, by na własne oczy zobaczyć całe błoto i niestabilne podłoże, jakie sprowadziła nasza mroczna Aura. Cóż mogę rzec. Koło Nekromantyczne Matematyków ponownie pokazało, że nie opłaca się z nim zadzierać, a ten manuskrypt niech pokazuje naszą brawurę i odwagę - ci naiwni paladyni mogą go czytać w ogólnodostępnym Internecie, ale i tak nigdy nas nie dorwą. Ha! (nie aż tak) Niewinny Rosomak ostatnia aktualizacja: 13.10.2011 |
Kontakt: | Koło Naukowe Matematyków Uniwersytetu Śląskiego 40-007 Katowice, ul. Bankowa 14 (pokój 524) tel. (032) 359-20-96, e-mail: knm@knm.katowice.pl |